Cleo i Antek w jednym zespole

Czy zrobiłeś kiedyś dobry uczynek i spotkała Cię za to przykrość? Jeżeli tak, to mogłeś poczuć się podobnie jak Martyna i Rafał, którzy przygarnęli psa na osiedlu Nowy Raków, i do dzisiaj mają z tego powodu nieprzyjemności.

Para naszych bohaterów mieszka na osiedlu Nowy Raków. Martyna pracuje w firmie logistycznej w dzielnicy Włochy i zajmuje się wynajmowaniem powierzchni magazynowych. Lubi sport, uprawia triathlon, a także jest trenerem personalnym. Rafał pracuje w alpinistycznym sklepie sportowym, a dodatkowo jest w trakcie kilkuletniego kursu przygotowującego do bycia pilotem pasażerskich statków powietrznych. Martyna i Rafał od kilku lat posiadają suczkę rasy amstaff, o imieniu Cleo.

Pies przed 768x1024 - Cleo i Antek w jednym zespole

Mimo, że bardzo zajęci swoim życiem, dowiedzieli się o małym biednym kundelku, który wałęsał się po osiedlu Nowy Raków. Sprawdzili dokładnie sprawę na osiedlowej grupie społecznościowej na portalu Facebook i z jej przebiegu wynikało, że w okresie od grudnia 2021 roku do marca 2022 roku, kolejni mieszkańcy, zatroskani trudną sytuacją zwierzęcia, regularnie publikowali zdjęcia pieska z pytaniami (bez odpowiedzi) o jego właściciela i czy ktoś byłby w stanie go przygarnąć. Później dowiedzieli się, że piesek jest spontanicznie dokarmiany przez niektórych mieszkańców, a kilka osób nawet go przenocowało.

Poruszeni historią tego biednego zwierzęcia i mocno zaniepokojeni jego losem, bo wokół czyhało wiele zagrożeń, takich jak ruch uliczny, inne zwierzęta, wygłodzenie, wychłodzenie, choroby i brak jakiejkolwiek opieki weterynaryjnej, postanowili wziąć sprawę w swoje ręce. Za pomocą szynki zwabili pieska do swojego domu, gdzie dali mu normalny posiłek, czystą wodę i zrobili kąpiel. Martyna i Rafał nie byli zdecydowani na kolejnego psa, bo wiedzieli, że ich amstaffka nie tak łatwo zaakceptowałaby nowego lokatora. Dodatkowo, dopiero co skończyli kosztowaną terapię swojej suczki, która miała poważne problemy zdrowotne. Pomimo tego, zdecydowali się pomóc. Zrobili zdjęcia pieska i opublikowali w mediach społecznościowych, na grupie osiedla Nowy Raków, post na jego temat. Niektóre rzeczy, które przydarzyły im się później, w ogóle nie powinny mieć miejsca. Najlepiej jednak będzie, jeśli oddamy głos samym zainteresowanym, czyli Martynie i Rafałowi, aby osobiście zrelacjonowali całą sytuację:

„Tak jak zostało wspomniane, zabraliśmy pieska z dworu, aby już dłużej się nie wałęsał i postanowiliśmy znaleźć mu prawdziwy dom. Przygotowaliśmy i opublikowaliśmy post na grupie FB naszego osiedla. Chodziło w nim o ustalenie, czy jest znany właściciel tego psa, bo pomimo kilkumiesięcznego wałęsania się, miał on jednak obrożę. Następnie wyjaśniliśmy sąsiadom, że z powodu trudności prywatnych ciężko nam będzie go zatrzymać, i dlatego prosimy o kontakty do organizacji pozarządowych lub władz samorządowych, które mogą nas w tej sytuacji wesprzeć. Mieliśmy także nadzieję na małe wsparcie w postaci psich smakołyków, jakiegoś używanego posłania lub takich akcesoriów jak smycz, szelki, psie zabawki. Zdawaliśmy sobie sprawę, że szukanie nowego domu dla bezdomnego psa może potrwać, a nasz domowy budżet był nadszarpnięty przez chorobę naszej suczki. Na koniec pytaliśmy sąsiadów czy ktoś może jest chętny, aby tego pieska przygarnąć.

Już kilka minut po opublikowaniu posta, pierwsi sąsiedzi napisali nam kilka ciepłych słów wsparcia, co było dla nas bardzo miłe i przez to nasza nadzieja na otrzymanie pomocy, rosła. Niestety, bardzo szybko całą dyskusję pod postem przejął jeden z administratorów grupy, który publicznie napisał nam kilkanaście złośliwych komentarzy krytykujących, to co zrobiliśmy. Dowiedzieliśmy się z nich, że jesteśmy „dziewuchą i chłopem, którzy mają się ogarnąć”, że „to co zrobiliśmy to jest kradzież, a pies nie dość, że ma się świetnie to i ma właściciela”. Gdy ktokolwiek z sąsiadów napisał coś w naszej obronie, dostał bardzo szybko ripostę od administratora np. o tym, ile czasu jest na forum lub, że „powinien się napić winka”, zamiast wtrącać się w dyskusję. Niestety, takie zachowanie administratora doprowadziło do zniechęcenia tym tematem wśród osób, które chciały nam wcześniej pomóc, więc zostaliśmy z niczym. Bardzo nam przykro, że nie uzyskaliśmy absolutnie żadnej pomocy od lokalnych radnych obecnych na tym forum. Szkoda, że żaden z nich nie zdecydował się wtedy na zabranie głosu w tej sprawie. Może reakcja osoby z godnością urzędową powstrzymałoby administratora przed dalszym atakowaniem nas, kiedy słowa obrony zwykłych mieszkańców były ignorowane.

Zdj2 1024x768 - Cleo i Antek w jednym zespole

Po zderzeniu z tą nieprzyjemną dla nas sytuacją, zabraliśmy pieska do weterynarza, bo z jego ucha wydobywał się bardzo nieprzyjemny zapach. Okazało się, że jest on chory na zapalenie ucha środkowego i zewnętrznego, a do tego nie był zaszczepiony na wściekliznę. Na szczęście pomógł nam Pan Bartosz, weterynarz z Rakowski Vet, który wszystkim się zajął, za co bardzo serdecznie mu dziękujemy. Nieco później, na wewnętrznej części wąskiej skórzanej obroży znaleźliśmy wypisany markerem numer. Dodzwoniliśmy się do właściciela psa, który stwierdził, że już od kilku lat go nie widział, i nie był specjalnie zainteresowany, aby go od nas zabrać. Kiedy się z nim spotkaliśmy, okazało się, że jest to starszy pan, mieszkający około 8 km od naszego osiedla (czyli dość spory dystans do pokonania przez małego psa, o krótkich łapkach). Pan ten stwierdził, że miał z tym psem wiele problemów np. schronisko na Paluchu dzwoniło do niego, że zabrało go z ulicy, przez co dostawał za niego mandaty. Do tego miał kilka innych zwierząt, a brama jego podwórka była zwykle otwarta, więc zwierzęta mogły zażywać wolności do woli. Pan ten namawiał nas abyśmy przygarnęli tego psa, bo on już sobie z nim nie radzi. Sytuacja była dla nas trudna. Z powodu niepowodzenia posta, wsparcie sąsiadów było ograniczone. Co prawda znalazł się właściciel psa, ale wychodziło na to, że najlepiej będzie, aby pies został u nas. Bez wiedzy na ten temat, zaczęliśmy telefonować do najróżniejszych instytucji, bardzo wiele z nich stwierdziło, że tematem się nie zajmuje, inne proponowały tylko specyficzną formę pomocy np. schronisko na Paluchu stwierdziło, że ono nie udzieli nam wsparcia, ale może zabrać psa do siebie.

Nie chcieliśmy takiego losu dla niego i dlatego postanowiliśmy go przygarnąć.

Dotarliśmy w końcu do Pani Moniki z Fundacji Tymmmczasy, która pomogła nam uregulować sytuację prawną zwierzątka. Chodziło o to, że w rozumieniu prawa pies miał właściciela i musiał on podpisać stosowne dokumenty zrzeczenia się go na naszą rzecz. Udało się nam pozyskać podpis właściciela na dokumentach, choć nie było to łatwe, bo mimo, że chciał u nas zostawić psa, to nie był chętny, aby cokolwiek podpisywać. Kolejnym wyzwaniem było ułożenie naszego życia z nowym członkiem rodziny. Zainwestowaliśmy w to dużo naszej pracy i środków finansowych, m.in. korzystając z usług behawiorysty. Pomógł nam on ułożyć relacje pomiędzy kundelkiem, a naszym amstaffem, zapanować nad nieufnością pieska do mężczyzn (bał się ich, co objawiało się warczeniem i szczekaniem, nawet na Rafała), a także w pracy nad tym, by przestał w końcu grzebać w śmieciach (czego niestety do dziś nie udało się w pełni wyeliminować). Jeszcze przed dokonaniem formalności kupiliśmy zapas karmy, szelki, smycz i posłanie. Do tego zapłaciliśmy za pakiet obowiązkowych i zalecanych szczepień. Po tych wszystkich zabiegach, sytuacja zaczęła się normować. Piesek uwielbia teraz głaskanie, lubi czasem bawić się z naszą suczką. My ułożyliśmy sobie życie tak, żeby móc zająć się dobrze dwoma psami i czerpać z tego radość. Często, kiedy sąsiedzi widzą nas teraz z tym pieskiem, podchodzą i dziękują nam, że go przygarnęliśmy i jest to dla nas bardzo ważne. Łatwiej jest starać się, kiedy słyszy się od ludzi, że ten wysiłek ma sens. Kilku sąsiadów też na początku dokarmiało Antka (bo tak się teraz nasz nowy piesek nazywa), a nawet brało go do domu na noc. Niestety, nie mogli go wtedy zatrzymać, ale to i tak bardzo wiele, bo dzięki temu przetrwał zimę.

Niestety, nasze problemy z tą sytuacją nadal się nie skończyły. „Słynny” administrator grupy na FB, który atakował nas w komentarzach pod postem (nota bene bezceremonialnie atakuje on w Internecie mnóstwo innych osób), miesiąc po adopcji psa, kiedy spotykał nas na spacerze milczał i udawał, że jesteśmy powietrzem. Niestety, później było gorzej, bo zmienił swoją taktykę. Wielokrotnie, do teraz jak tylko widzi naszego psa z kimś z nas lub naszej rodziny, pozwala sobie na głośne i kąśliwe uwagi na nasz temat. Czasem mówi je do siebie, ale w taki sposób abyśmy słyszeli. Ostatnio posunął się do tego, że podszedł do jednej z naszych mam, kiedy sama poszła na spacer z psem, i kierował do niej teksty typu „ukradli tego psa” czy „ten pies był lepszy na wolności”. Perspektywa spotkania z osobą większej postury, który nas nie lubi, zaczyna napawać nas strachem przed wyjściem na spacer. Najgorsze jest to, że robi to w taki sposób, aby trudno było to zgłosić do służb porządkowych. Podsumowując, zdecydowaliśmy się opowiedzieć tę historię nie dla rozgłosu, ale po to, by powalczyć w końcu o trochę spokoju i poprosić wszystkich czytelników, aby wspierali dobre postawy, bo wtedy naprawdę łatwiej jest coś zrobić”.

Łukasz Wardak, Martyna i Rafał

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *